____________________
"Świat nie jest okropny, ale jest pełen okropnych ludzi."
______________________
- ... dziewucha coś wie, może nam wszystkim zagrozić. –
dobiegł do moich uszu jakiś nieznany głos. Słychać było, że mężczyzna jest
czymś bardzo poirytowany.
- Skończ te wywody Diego. Budzi się. – Tym razem słowa
wypowiadała kobieta. Choć ton jej głosu był o wiele wyższy od mężczyzny to z
jej wypowiedzi biła większa moc. Poczułam wokół siebie jakieś dziwne napięcie.
Gdzie ja w ogóle
jestem? Powinnam być w domu... ale... Przejechałam palcem po podłodze na której
leżałam. Skała z której była ona wykonana miała idealnie gładką powierzchnię .
Co robiłam przed straceniem
przytomności? ... limuzyna! Fioletowowłosy szofer miał mnie odwieść do domu, a
potem... pustka. To pewnie sprawka Christophera. Skoro nie udało mu się uzyskać
ode mnie żadnych przydatnych informacji to postanowił oddać mnie w ręce...
Właściwie to kogo?
- Wstawaj, Isabelle, wiem, że nie śpisz. – Znowu ten kobiecy
głos. Tym razem brzmiał groźniej niż wcześniej. Aż przeszły mi ciarki po
plecach.
Mimowolnie, po omacku
podniosłam się i stanęłam naprzeciwko źródła głosu. Dopiero potem otworzyłam
oczy.
Znajdowałam się w
ogromnej kwadratowej Sali, w której wszystkie ściany były wykonane z kamienia o
piaskowo-złotym zabarwieniu. Sklepienie było tak wysoko, że aby je zobaczyć
musiałam odchylić głowę do tyłu o duży stopień. Na każdej ze ścian, z wyjątkiem
tej za moimi plecami z mosiężnymi wrotami,
znajdowało się okno zajmujące 1/3 jej powierzchni. Każde z nich
wypełnione było kolorowymi witrażami i u góry zakończone półkolistym
łukiem.
Kilka kroków przede
mną, dokładnie na środku pomieszczenia, znajdował się czarny tron wysadzany
rubinami i diamentami. Siedziała na nim Królowa. Z każdej strony otaczała ją
para poddanych. Z lewej był to mężczyzna wysoki na dwa metry z krótkimi
czarnymi włosami i zielonymi oczami. Od prawej strony czoła do lewej strony
szczęki ciągnęła się stara, szpecąca blizna. Nawet pod jego czarną, luźną szatą
dało się dostrzec mięśnie. Był przerażający. Jakieś dwa metry dalej stał typowy
strażnik: szare buty, spodnie, koszula z emblematem w kształcie oka i obojętny
wyraz twarzy. Jedyne co go wyróżniało to pomarańczowe włosy, sięgające temu
również dwumetrowemu mężczyźnie, do kolan oraz fioletowe tęczówki oczu.
Natomiast po prawej stronie władczyni stała młoda dziewczyna. Była pewnie w
moim wieku, może rok starsza i chyba też podobnego wzrostu. Miała idealnie
proste blond włosy, sięgające do połowy pleców, której gdzieniegdzie
poprzeplatane były srebrnymi pasami. Ubrana tylko w czarny stanik oraz
spódniczkę, do połowy ud, tego samego koloru. Patrzyła na mnie pogardliwie
swoimi dużymi oczami, w których czarną tęczówkę od źrenicy oddzielał jedynie
wąski srebrny pasek oraz uśmiechała się ironicznie. Miała jasną cerę, lekkie
rumieńce na policzkach i pełne, różowe usta. Była oszołamiająco piękna, lecz
coś w jej postawie mówiło, że jest równie niebezpieczna. W pewnej chwili
wydawało mi się, że jej oczy z czarnych zmieniły kolor najpierw na turkusowy a
potem czerwony. Ale może to tylko moje urojenia? Skutek czegoś co mi podali,
aby mnie uśpić. Bo na pewno tak było. Ledwo się ruszałam, a w głowie mi
huczało. Dalej na prawo stał kolejny strażnik, podobny do poprzedniego,
jednakże ten był łysy i miał brązowe oczy.
Królowa chyba
zirytowała się tym, że nie zwracam na nią uwagi, ponieważ odchrząknęła znacząco
i od razu, nie czekając na moją reakcję, przemówiła:
- Witamy cię w Źrenicy. Masz zaszczyt spotkania się ze mną
oraz z moimi najbliższymi przyjaciółmi. To Diego, przywódca armii królewskiej-
lekko uniosła lewą dłoń, wskazując na mężczyznę ze szramą na twarzy, który
popatrzył na nią z uwielbieniem w zielonych oczach. – A to Mirmain. – blondynka
ostentacyjnie ją olała i nadal wpatrywała się we mnie. W jej spojrzeniu było
coś lodowatego, nieprzyjemnego. I skąd miała tyle odwagi, by zignorować samą
Królową? - Jednakże myślę, że
formalności możemy pominąć, nieprawdaż? Obje jesteśmy zmęczone po ciężkim dniu,
więc obiecuję ci: jeśli będziesz współpracowała, jeszcze dzisiaj znajdziesz się
we własnym domu.
Od razu na myśl
nasuwało mi się pytanie: a co jeśli nie? Co mnie czeka, jeśli nie będę chciała
z nią współpracować? Nie miałam odwagi o to zapytać.
Przez cały swój
monolog Królowa była bardzo spokojna. Nie okazywała żadnych uczuć, nawet na
chwile nie załamał jej się głos. Gdy nic nie mówiła wyglądała jak posąg. Ubrana
była w granatową, prostą suknię ze lśniącego materiału, zasłaniającą całe nogi .
Chude ramiona były odkryte, strój nie miał nawet cienkich ramiączek, a długie
gołe ręce spoczywały na oparciach tronu. Głowę miała dumnie uniesioną, usta
pomalowane krwisto czerwoną szminką, oczy z tęczówkami tego samego koloru
patrzyły obojętnie. Jej pociągła twarz, tak samo jak reszta ciała, była bardzo
blada, co niezmiernie kontrastowało z czarnymi lokami sięgającymi niemal do
pasa. W burzy pasm jej włosów dało się dostrzec zarys szpiczastych uszu –
charakterystycznych dla Elfów.
- Porozmawiajmy więc o twojej przyjaciółce. Sheva Ciro.
Gdzie się ukrywa? – Zaskoczyła mnie jej bezpośredniość, jednak starałam się
udawać twardą i od razu zaprotestowałam:
- To nie moja przyjaciółka... – Ku memu zaskoczeniu, mój
głos był bardzo cichy i słaby.
- Nie kłam. – Pierwszy raz w głosie Królowej słychać było
jakieś uczucie. Groźba... tak. W tych dwóch słowach czaiła się groźba.
- Nie mam pojęcia, gdzie ona teraz jest, Królowo. – Tym
razem mój głos brzmiał prawie normalnie, oprócz tego, że był trochę
zniekształcony przez narastający we mnie strach. Dziwne...
- Rozumiem. Jednakże przyznajesz się do tego, iż pomogłaś
tej zdrajczyni w ucieczce?
- Nie... – słowa ledwo wydobyły się z mojego gardła.
Moja rozmówczyni
spojrzała w lewo i wyszeptała jedno słowo:
-Diego.
Przez moje ciało
nagle przeszedł niewyobrażalnie mocny impuls bólu, który powalił mnie na kolana.
Wiedziałam, że ciału nic poważnego się nie stanie, ze względu na umiejętności
regenerujące, które posiadałam. Nie byłam jednak w stanie ani trochę złagodzić bólu.
- Wystarczy. – Nic. – Diego! – Królowa tylko nieznacznie
podniosła głos, jednak moje cierpienie od razu minęło. Spojrzałam na
czarnowłosego mężczyznę. Uśmiechał się do mnie przerażająco, z obłędem i
satysfakcją czająca się w zielonych oczach. A więc to on wywołał to uczucie.
Narósł we mnie gniew, jednak jedyne co byłam w stanie w obecnej sytuacji zrobić
to ponownie stanąć na nogi.
- Silna jesteś – grubym głosem odezwał się mój dręczyciel. –
Większość osób po takiej dawce prądu już nie wstaje.
A więc poraził
mnie...
- Pomogłaś jej uciec. Co potem? Znałaś ją wcześniej? O czym
ci opowiadała? – Królowa nie dała mi nawet sekundy na pozbieranie się, lub
chociaż ponarzekanie w myślach.
- Mówiłam już Dyrektorowi Ośrodka. Nie mam pojęcia gdzie
jest, co planuje, ani nawet kim dokładnie jest. Nie pomogłam jej i o niczym z
nią nie rozmawiałam. – Podczas wypowiadania ostatniego zdania mój głos znowu
znacznie osłabł.
- Ah tak, Christopher. Wydaje mi się, że on jest nieco –
przerwała i uśmiechnęła się, co było dla mnie strasznie zaskakujące, a kolejne
słowa wypowiedziała z nutą rozbawienia - za bardzo pobłażliwy dla ciebie. I
widzisz, nie tylko ty masz niesamowitą moc. Ja także taką posiada. – Spojrzała
na mnie z góry, widać było, że rozpiera ją duma z samej siebie. – Potrafię
rozpoznać kiedy ktoś kłamie.
Poczułam się jakby
uderzyła mnie pięścią w brzuch. Nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam kłamać, nie
byłam w stanie przed nią uciec. Musiałam się poddać.
- Jak zapewne wspomniał ci już Christopher, - sama myśl o
tym zasrańcu, który wydał mnie Królowej, przyprawiała mnie o mdłości- ona ma
coś ważnego, coś bardzo ważnego DLA MNIE, jak i dla całego królestwa.
–Przerwała by dotknąć smukłą dłonią medalika, który spoczywał pod jej szyją.
Mogłabym przysiąc ,iż jeszcze chwilę temu go nie miała. Był to zwykły, srebrny
medalik w kształcie koła o średnicy nie większej niż trzy centymetry. Jeden z
tych, które można było otworzyć by wsadzić do środka zdjęcie kogoś bliskiego
lub pukiel włosów ukochanej osoby. – Obecnym priorytetem jest schwytanie jej. I
jeśli masz jakiekolwiek informacje, nakazuję ci je niezwłocznie wyjawić.
- Ja naprawdę nic... – z moich ust wydobył się nieznaczny
szept. Znów zawładną mną ból, tym razem dwa razy silniejszy niż poprzedni.
Przed oczami mi pociemniało. Usłyszałam jak moje ciało upada na kamienną
podłogę, a następnie zniesmaczony głos Królowej:
- Mirmain, zajmij się nią. Ma powiedzieć wszystko, co wie.
Możesz zrobić z nią, co tylko chcesz.
- Z przyjemnością. – Usłyszałam łagodny głos dziewczyny, w
którym czaił się przebłysk czegoś okrutnego. W moją stronę zaczęła kierować się
para bosych stóp.
- Ach, i jeszcze jedno: ona ma żyć. – Królowa znowu była
całkowicie obojętna.
Dźwięk zbliżających
się kroków na chwilę ucichł, usłyszałam pełne irytacji i zawodu westchnienie.
Następnie na prawym przedramieniu poczułam zimną, chudą dłoń i rząd długich,
ostrych paznokci.
- Czeka nas niezła zabawa. – Chociaż jej nie widziałam, to
wiedziałam, że nastolatka się uśmiecha.
Gdy tylko wyszłyśmy z
sali moc Diega przestała działać. Natomiast blondyna nie myślała, o
rozluźnieniu swojego uścisku. Po prawej ręce spłynęło mi pięć małych strużek
krwi. Nic nie widziałam, ponieważ oczy miałam przewiązane opaską. Jednak po
jakiś pięciu minutach marszu zawiłymi korytarzami zaczęłyśmy schodzić w dół
równie krętymi schodami. Pewnie zamkną mnie w jakiś lochach i poczekają, aż...
co? Umrę z głosu? Pragnienia? Będę tak wyczerpana, że wszystko im wyśpiewam?
Kto wie... taka wersja wydarzeń jest bardzo prawdopodobna.
W końcu stanęłyśmy.
Dziewczyna kopnęła mnie w plecy tak mocno, że odleciałam od niej na kilka
metrów i runęłam na podłogę. Opaska niespodziewanie znikła, a moim oczom
ukazała się mała, brudna cela z szarego kamienia o wymiarach mniej więcej 3x4 m..
Czarnooka stała w korytarzu, równie obleśnym jak pomieszczenie, w którym się
znajdowałam, kilka metrów ode mnie. Jej jasną twarz oświetlały, znajdujące się
na ścianie za nią, umieszczone mniej więcej co metr, pochodnie. Rzucały one na
jej drobną sylwetkę cienie, które dodawały dziewczynie aurę wrogości, której i
tak jej nie brakowało. Na jej różowych, pełnych ustach nieustannie błąkał się złowrogi
uśmieszek.
~*~
Bolało mnie całe
ciało i jednocześnie każda z jego części osobno. Każda kończyna bolała inaczej,
jednak nie mniej ani nie więcej. Z moją zdolnością do regeneracji nie byłoby to
takie straszne, gdyby nie docinki mojego kata. „Dlaczego z tego miejsca leje
się mniej krwi niż z tamtego?” , „na brzuchu rany goją ci się o wiele szybciej
niż na szyi, wiesz?” , „ to jest bez sensu cały czas coś ci robię, a ty po
trzech minutach i tak się sama leczysz... o już po czterech!” . Idiotka miała
rację, uzdrawiałam się coraz wolniej, co było równoznaczne z tym, że jestem
coraz słabsza. Z tego co mówiła blondyna byłam tu dokładnie dziewięć godzin i
czterdzieści dwie minuty. Psychopatka liczyła czas i co dwadzieścia minut
dawała mi chwilę wytchnienia, bo jak to sympatycznie ujęła „im bardziej się
wyleczysz, tym będziemy miały więcej zabawy!” . Najgorsze było to, iż nie
umiałam powstrzymać procesu odbudowy komórek, po prostu regenerowały się, bez
mojej ingerencji albo chociażby chęci. Łatwiej by było gdyby mnie zabiła...
- Ups, chyba ciutkę podarłam twoje ubrania – wyszczebiotała,
bez chociażby odrobiny żalu, czy współczucia.
Z wielkim wysiłkiem,
lekko rozchyliłam posklejane zaschniętą krwią i potem powieki. Rzeczywiście, z
wyjątkiem bielizny, która zmieniła swój kolor z bieli na szkarłat, pod wpływem
krwi i kilku skrawków materiału, leżących na moim ciele, nie miałam już na
sobie żadnych ubrań.
Przez kilka sekund
nie czułam żadnego nowego bólu, więc spojrzałam w stronę mojej oprawczyni. Była
naprawdę śliczna, do tego niesamowicie zgrabna i miała w sobie taki rodzaj
pewności siebie, że zapewnie przyciągała wzrok każdego przechodzącego obok niej
faceta. Patrzyła na mnie z teatralną zadumą na rumianej twarzy. Udając, iż nad
czymś rozmyśla, bawiła się beztrosko długim na cztery metry, grubym sznurem z
jakiś dziwnych wodorostów, pokrytych kolcami, który wcześniej wyrósł prosto z
jej nadgarstka i nadal przyczepiony był do jej opalonej skóry. Tym właśnie
narzędziem biła mnie przez ostatnie kilka godzin.
- Nie jesteś ładna...
oceniłabym cię jako nisko pod przeciętną skalą urody. Nie wiem jak możesz się
komukolwiek podobać. Nie rozumiem jak on... – jej zimne, czarne oczy na sekundę
złagodniały, by ponownie przybrać swój dziki wyraz. – Mniejsza z tym, kontynuujmy
naszą małą grę. A więc tak: ja teraz zmienię mój bat na tuzin scyzoryków i będę
cię rzucała nimi dopóki mi nie powiesz wszystkiego, co wiesz, ok.? – Nie mogłam
już znieść tego jej słodkiego tonu. Na ogół wkurzała mnie przesadna słodkość w
ludziach, ale w takiej sytuacji... to było więcej, niż mogłam znieść. Docinki
plus noże, które znikąd pojawiły się i zaczęły lewitować w powietrzu – to było
dla mnie za dużo.
Sterowany jedynie
wzrokiem Mirmain, ostry kunai zbliżył się z dużą szybkością, wyrwał duży płat
skóry z mojego nagiego ramienia, a następnie wrócił do swojej właścicielki. Dziewczyna
roześmiał się, słysząc jęk bólu, który odbił się od ścian obskurnej piwnicy.
~*~
Po serii dwudziestu
jeden uderzeń, w chwili gdy wszystkie noże zostały w moim ciele, nie wracając
do dziewczyny, ich posiadaczka ponownie się odezwała.
- Znudziłaś mi się. Przestałaś krzyczeć i jęczeć. Czemu? –
Zrobiła minę urażonego dziecka i wbiła we mnie spojrzenie zaciekawionych,
czarnych oczu.
- Może dlatego, że już nie mam siły? – Moja moc się już
wyczerpała. Leżałam w, nieustannie powiększającej się, kałuży szkarłatnej krwi.
A ostrza powbijane w różne części ciała, zadawały mi coraz większy ból, z
każdym nowo pobranym oddechem.
- Zadziwiające. Tak bardzo chcesz chronić sekrety swojej
przyjaciółeczki, osoby o której wiesz tyle, ile ja wiem o fizyce kwantowej, że
znosisz te wszystkie tortury? To jest zupełnie bez sensu. – Dopiero drugi raz
dostrzegłam u blondynki cień normalnego uczucia.
- Mówiłam już Królowej, że nie mam pojęcia, gdzie ona jest.
Nie wiem po co wy mnie tu jeszcze trzymacie.
- Władczyni sądzi, że ukrywasz coś ważnego, ja natomiast po
prostu lubię się znęcać nad takimi jak ty- oznajmiła z obojętnym wyrazem
twarzy.
- Czyli nad normalnymi istotami. Sądzę, że masz jakieś
zaburzenia psychiczne, byłaś z tym u lekarza?
Nie mam pojęcia jak w
takiej sytuacji mogłam się zdobyć na chociażby cień sarkazmu. Chyba po prostu
nienawiść do stojącej przede mną nastolatki, była większa niż ból, który
odczuwałam. Co nie zmieniało faktu, że
ona rzeczywiście jest nieźle walnięta.
- A więc, co ukrywasz?
Nic jej nie powiem,
nic jej nie powiem, nic jej nie powiem – trzymałam się tej jednej sentencji jak
koła ratunkowego, które chroniło mnie przed zatonięciem...
- Masz jeszcze trzy sekundy, jeśli nie udzielisz mi
odpowiedzi – sprawię, że naprawdę będziesz cierpiała.
„Naprawdę” ? Więc to,
przez co przechodziłam przez ostatnie godziny, było tylko rozgrzewką przed
prawdziwym piekłem? Co ona jeszcze może mi zrobić?
- Jeden – zaczęła odliczać.
Przecież większego
bólu fizycznego nie może mi zadać.
- Dwa.
A może zamierza teraz
zmienić się z Diegiem. Albo tym razem Christopher pragnie się nade mną
poznęcać... głupi Dyrektor Instytutu... Lub sama Królowa chce mnie wykończyć!
- Trzy.
Mirmain uśmiechnęła
się.
Przed moimi oczami
zaczęły się pojawiać różne tragiczne sceny. Rodzinny dom płonie, a ze środka
wydobywają się płaczliwe krzyki uwięzionych dziadków. Diego wbija nóż w pierś
Jamesa. Mirmain podcina gardło Aleksandrze. Mama wisi na drzewie, z obwiązanym
wokół szyi grubym sznurem...
- Przestań proszę, przestań. BŁAGAM. Niech to się skończy.
Nie, nie nie nie. – Ktoś przez łzy wyjękiwał te słowa, jednak głos był tak
daleki, iż ledwo go słyszałam. Znałam ten głos. To byłam ja.
Przed czyimiś oczami.
Moimi oczami. Pojawiła się ciemność. Nie było nic widać. Słyszałam tylko
krzyki.
- Mamo... – szloch. – Aleks...
- Natychmiast przestań! – Przez błagalne okrzyki moich
bliskich przebił się nowy, męski głos. Był on mniej rzeczywisty niż błagania o
pomoc mojej rodziny, jednak znajomy. Jednakże nie mogłam dokładnie określić do
kogo należał.
Obrazy znowu się
pojawiły. Królowa skazuje Shevę na śmierć, ktoś spycha mamę z klifu.
- Nie. – Usłyszałam stanowczą odmowę Mirmain, której głos
przebił się przez trzaski ognia, spowijającego całą kolonie nad morzem. Jednak
w tym głosie było coś nowego. Skrucha? Wina? A może tylko mi się
przesłyszało.
Wizje ponownie
znikły. Była ciemność. Żadnych krzyków. Jedynie napierająca na mnie z każdej
strony czerń.
Spróbowałam otworzyć
oczy. Nic. Znowu. Nic... Kolejny raz.
Tak!
Zobaczyłam zarys
dwóch sylwetek. Mniejsza obejmowała za szyję tą większą. Mniejsza patrzyła na
większą, a tamta zaś na mnie. Mniejsza miała blond włosy, czarne oczy i była
skąpo ubrana. Większa- białe włosy, błękitne oczy, był to chyba mężczyzna.
Rozmawiały. Nie, kłóciły się.
Nagle przez moje
ciało zaczęły przepływać fale bólu o różnym natężeniu. Raz czułam tylko lekkie
mrowienie w nogach, a raz coś rozrywało moje ciało od środka.
Większa sylwetka coś
krzyknęła. Tym razem zaczęła się o wiele bardziej agresywna kłótnia.
Straciłam
przytomność.
~*~
Ocknęłam się, lecz
nie mogłam otworzyć oczu. Chciałam coś powiedzieć, ale gardło i usta miałam tak
wyschnięte, że moje próby poszły w las. Starałam się poruszyć – na marne.
Nie mogę się ruszać,
a jednak czuję, że idę na przód. Nie, nie idę. Unoszę się nad ziemią.
Umarłam?
Jestem w piekle?
To niedorzeczne. Ktoś
mnie po prostu niósł.
- James. Uratowałeś mnie. –Zdołałam wyszeptać. Oczy nadal
odmawiały jednak posłuszeństwa. Moje ledwo bijące serce poczuło ulgę i ciepło.
Mięśnie Jamesa się
napięły.
- Nie jestem J... Tak, to ja. Jesteś bezpieczna.
Dziwne. Miał jakiś
inny głos.
Wtuliłam się w ramię mojego wybawcy i zasnęłam.