________________________
""Widzę twoją twarz, gdzie nie powinno być niczego.
Mam coś w sobie choć nie zawsze jest to coś dobrego,
lecz mimo tego przede mną jeszcze jest coś ważnego."
________________________
Wybiegłam szybko z
domu, nie zamykając za sobą drzwi. Za plecami słyszałam podniesiony głos mamy
oraz szczekanie psa. Tak jakby to małe zwierzątko denerwowało się pod wpływem
naszej kłótni.
Nie zwracając uwagi
na wścibskie spojrzenia przechodniów, pokierowałam się w stronę mojego azylu.
Chociaż poruszałam się dość szybko dotarcie na miejsce zajęło mi prawie pół
godziny.
Wytarłam mokre
policzki i weszłam do ruin starego zakładu. Co kilka metrów można się było
potknąć o odłamki cegieł bądź desek. Budynek, a raczej jego pozostałości, nie
nadawał się do niczego pożytecznego, większość osób nazywała go „brzydkim” lub
„odpychającym”. Dla mnie jednak wyglądał inaczej. Był tajemniczy, spokojny, czułam
się tu jakby czas stanął w miejscu, jakby świat poza walącymi się murami nie
istniał. Przesuwałam palcami po chropowatym, odpadającym tynku i podziwiałam
intensywność barw za oknami: czysty błękit nieba, różne odcienie zieleni
zdobiącej drzewa i trawy, czerń ziemi, żółć piasku.
W chwili gdy zaczęłam
spokojniej oddychać, mój organizm ponownie zaczął pracować na przyspieszonych
obrotach.
Na parapecie, a
raczej miejscu gdzie kiedyś był parapet, siedział chłopak. Wpatrywał się w
przestrzeń rozmarzonym wzrokiem a promienie słońca tworzyły na pasmach jego
krótkich, złotych loków miedziane refleksy. Wyglądał dość zwyczajnie: czerwona
koszulka, niebieskie jeansy, z wyjątkiem długiego szala, owiniętego wokół
chudej szyi, o kolorze niemal identycznym jak włosy chłopaka. Był kilka
centymetrów wyższy ode mnie, jednak jego dziecięca, drobna twarz wskazywała na
to, iż jest nieco młodszy.
Odchrząknęłam, by
zwrócić na siebie jego uwagę. Nic, żadnej reakcji ze strony nieznajomego.
Ponownie odchrząknęłam. Znowu. I znowu. Dopiero za szóstym, czy siódmym razem
powoli odwrócił głowę i spojrzał na mnie wielkimi oczami, z których szybko ulotniła
się nadzieja. Widocznie mój widok sprawił mu pewnego rodzaju zawód. Nie
obchodziło mnie to. Zmarszczył brwi i odrzekł smutno:
- Wybacz, myślałem, że to moja Róża.
- Myślałeś, że Róża chrząka? – spytałam sarkastycznie.
- Tak, co w tym dziwnego? – oburzył się.- Róża może kasłać
lub chrząkać.
„Ten chłopak nie jest do końca normalny” – pomyślałam,
robiąc dwa kroki w tył.
- Kim jesteś? – Starałam się mówić ostrożnie, tak jakby
siedząca przede mną osoba była agresywnym zwierzęciem, które w każdej chwili
może się rozzłościć i mnie zjeść.
- Róże mają to do siebie, iż pragną uwagi innych, chcą być
najważniejsze, chcą by tacy jak ja się o nie troszczyli.- Ostentacyjnie
zignorował moje pytanie i zaczął drążyć temat głupiego kwiatka. – Ja
troszczyłem się o swoją Różę. Naprawdę. Nic nie mogłem na to poradzić.
Patrzył na mnie
chwilę w milczeniu, aż w końcu się rozpłakał. Początkowo po jego zaróżowionych
policzkach spłynęło tylko kilka małych kropel, ale potem niewinne łzy zamieniły
się w głośny, spazmatyczny szloch.
Nie wiedziałam co mam
zrobić. Nigdy nie umiałam pocieszać ludzi. W dodatku byłam w szoku,
spowodowanym jego wylewnym zachowaniem.
- Co się stało? Czemu płaczesz? – wypaliłam bez
zastanowienia i szybko pożałowałam swojej impulsywnej reakcji, ponieważ chłopak
zaczął mi opowiadać bardzo długą i całkowicie nieprawdopodobną historię.
- Byłem kiedyś na Ziemi, nie pamiętam kiedy, ale miałem
wtedy inne ciało. To, które mam teraz jest trochę większe, ale mi to nie
przeszkadza. Jakie ma znaczenie to jak wyglądam, skoro w środku jestem nadal tą
samą osobą? – Nie dając mi czasu na udzielenie odpowiedzi, której i tak bym nie
wymyśliła, kontynuował. – Wróciłem na swoją planetę i wszystko było dobrze:
Baranek zjadł wszystkie pędy baobabów, które wyrosły podczas moje nieobecności,
wyczyściłem wulkany, a Róża, choć początkowo obrażona za to, że wróciłem z
nowym przyjacielem, w końcu zaprzyjaźniła się z Barankiem. Oczywiście nie
okazywała tego, często mówiła bym się go pozbył, lecz rozumiesz... Róże już
takie są, często mówią coś zupełnie innego niż myślą i czują. We trójkę
obejrzeliśmy bardzo dużo zachodów słońca. Kocham zachody słońca. I pewnego dnia
wydarzyła się tragedia: moja ukochana Roża zachorowała. Jej zielone listeczki
zbrązowiały, płatki straciły piękną szkarłatną barwę... – Urwał, ponieważ
ponownie zaczął szlochać. – Baranek był zmartwiony jej złym stanem zdrowia,
więc by skrócić jej cierpienia, zjadł ją. Płakałem. Nie mogłem zliczyć zachodów
słońca, które nastąpiły w czasie, kiedy płakałem. Gdy w końcu wziąłem się w
garść, bo przecież nie można całe życie szlochać nad czymś co już się zdarzyło,
nad czymś na co nie miałem żadnego pływu, postanowiłem poszukać nowej
przyjaciółki. Chciałem żeby Baranek mi towarzyszył, jednak on powiedział, iż
chce zostać, by dbać o baobaby. Tak naprawdę sam był chory i zapewne on też już
umarł. – Kilka razy pociągnął nosem, a w jego oczach ponownie zabłysnęły łzy.-
Ale skoro chciał zostać sam, spełniłem jego prośbę. Cóż innego mogłem zrobić,
niż szanować jego postanowienia do końca naszej znajomości. Oczywiście mam
wyrzuty sumienia. – Z lewego oka uciekła pojedyncza łza. – Nauczyłem się żyć z
wyrzutami sumienia, żalem. Jednakże nie umiem sobie poradzić bez Róży i
Baranka. Cały wszechświat jest teraz szary, stracił swoje cudowne kolory, kiedy
straciłem, tych których tak bardzo kocham.
Jego opowieść była całkowicie
niedorzeczna. Od czasu do czasu starałam się zadać jakieś pytanie, wyjaśnić
najbardziej niezrozumiałe części, jednak za każdym razem była to syzyfowa
praca, ponieważ nieznajomy nie zwracał na nie uwagi.
- Przykro mi – wydukałam tylko. Nie wiedziałam jak się
zachować, nie wiedziałam co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu czułam się taka
zakłopotana, w dodatku to wszystko było tak bardzo nierealne.
- Ile masz lat? – Spróbowałam zmienić temat.
Złotowłosy zmrużył
oczy, intensywnie się nad czymś zastanawiając.
To niedorzeczne. Czy
on naprawdę nie wie ile ma lat?
- Dlaczego płakałaś, jak tu przybiegłaś? – Jego ciepłe oczy
były pełne troski. Troski o osobę, której w ogóle nie zna, która uważa go za
wariata, opowiadającego o gadających różach oraz podróżach międzyplanetarnych.
Zrobiło mi się głupio. Nie powinnam go osądzać. Co jeśli mówi prawdę? Wydaje
się przecież taki szczery. Co jeśli chociaż strzępek fantastycznego świata, o
którym tak często czytałam w książkach naprawdę istnieje?
- Czemu płakałaś? – powtórzył. On chyba naprawdę nie lubił,
kiedy mu się nie dopowiadało. A na pytania innych to już nie odpowiadał.
Nie wiedziałam, co mu
odpowiedzieć. Nie lubiłam opowiadać o swoim życiu prywatnym osobom bliskim, a
co dopiero tajemniczym nieznajomym.
- Czemu płakałaś? – Był taki uparty.
- Nie płakałam – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
Mój rozmówca
przekrzywił lekko głowę i wydął policzki. W tym momencie nie wyglądał na więcej
niż siedem lat.
- Nie rozumiem po co kłamiesz, przecież widziałem! Nie
jestem ślepy, mam oczy!
„Nawet ze zdrowymi
oczami można nie dostrzegać wielu rzeczy” – pomyślałam, lecz nie wypowiedziałam
tych słów.
- Czemu. Płakałaś? –Tym razem mówił bardzo powoli i
dokładnie, jakby kierował pytanie do dziecka.
- Nie mów do mnie jak do dziecka! Nie jestem nim! –
Zdenerwowałam się. – W dodatku sam kłamiesz! Bo niby mam uwierzyć w tą twoją
historyjkę?!
Zaczęłam się
przygotowywać na kolejny szloch lub przynajmniej potok pytań. A on ponownie
mnie zaskoczył. Zaczął się śmiać. Był to melodyjny, uroczy, szczery śmiech,
który odbijał się od szarych ścian ruin, tworząc echo. Mogłoby się wydawać, że
nie śmiał się jeden chłopiec tylko kilku. Kilka zmiennych, emocjonalnych,
sympatycznych nieznajomych.
- To zabawne –stwierdził, szeroko się uśmiechając. –
Zachowujesz się jak dorosła, myślisz, że nią jesteś, ale się myślisz. Jesteś
dzieckiem i nie ma w tym zupełnie nic złego ani niewłaściwego. Dzieciństwo to
najpiękniejszy okres życia. Dzieci nie kłamią, mówią dokładnie to co myślą,
znajdują najprostsze odpowiedzi. Dorośli za to są bardzo dziwni: skupieni
wyłączenie na rzeczach materialnych, ciągle się śpieszący, nie dostrzegają
piękna waszej planety oraz niesamowitości ludzkiego wnętrza, cudów, które mogą
spowodować emocje i uczucia. Nigdy nie powinnaś zapomnieć, jak to jest być
niewinnym dzieckiem. – Kończąc uśmiechnął się do mnie słodko i od razu
wiedziałam, że nie zapomnę tego uśmiechu do końca moich dni.
Jego mały wykład
przełamał coś we mnie, otworzył niewidzialne drzwi, które od dawna były
zamknięte na mnóstwo spustów. Zaczęłam mu opowiadać wszystko o sobie,
zaczynając od tego dlaczego tu przybiegłam, a kończąc na nieprawdopodobności
naszego spotkania.
Im dłużej z nim
rozmawiałam, tym wydawał się bardziej dziwny, tym jego historia stawała się
bardziej niedorzeczna. Jednakże uwierzyłam. Uwierzyłam w jego miłość do Róży,
szacunek do Baranka oraz planetę, na której wulkany są takie małe, że można je
czyścić i na której można oglądać zachody słońca kilka razy dziennie.
- Możesz się złościć na swoją mamę, możesz się nie dogadywać
z bliskimi, lecz z tego co mi opowiedziałaś zawsze wybaczasz. To dlatego, że
kochasz. Kochasz całym sercem i duszą. Dzięki temu wiem, że nie jesteś złym
człowiekiem. Musisz po prostu uwierzyć w swoje dobro.
Zaniemówiłam. To były
takie miłe słowa...
- Nie powinnaś się tak często denerwować, pracuj nad swoim
spokojem. Obecność ukochanych najbardziej doceniamy, gdy ich stracimy. – Zaczął
płakać, ale szybko się pozbierał. – Nie czekaj na to. Kochaj ich póki są z
tobą.
Zapanowała między
nami niekrępująca cisza. Siedzieliśmy i patrzyliśmy na uspokajającą zieleń
drzew. Zaczerpnęłam kilka głębokich oddechów świeżego powietrza, by oczyścić
umysł.
- Dlaczego tu jesteś? Nigdy wcześniej nie widziałam cię w
tym miejscu. – Ledwo powstrzymywałam łzy.
- Czekam na Różę i zachód słońca. Uwielbiam zachody słońca. –
Mówiła to tak, jakby to była najbardziej oczywista sprawa w całym wszechświecie
Ledwo powstrzymałam
niemiłą uwagę, na temat tego, iż często się powtarza.
- Przecież róże nie potrafią chodzić, to ty musisz iść i jej
poszukać.
- Róże są próżne i leniwe, lecz to moja Róża mnie znalazła,
nie ja ją. Róże są bardzo skomplikowane.
„To nie róże a on
jest strasznie skomplikowany” – pomyślałam.
- A zachód słońca? Siedzimy tu pół dnia, a i tak brakuje nam
jeszcze kilka godzin, by go zobaczyć. Nie znudziło ci się to wyczekiwanie?
Pamiętaj, że na mojej planecie zachody słońca nie są tak częste jak na twojej.
Długo nie odpowiadał,
intensywnie wpatrzony w wróbelka, który skakał z gałązki na gałąź z nie znanemu
nikomu powodu. Szukał innych ptaków? Może był głodny? A co jeśli on także się
nam przyglądał, zastanawiając się dlaczego dwójka nastolatków siedzi pogrążona
w milczeniu w miejscu, o którym większość osób zapomniała.
- Czasami warto jest poczekać na coś, co może odmienić nasze
życie.
Przynajmniej w końcu
się odezwał i nie zignorował mojego pytania. Jak ten chłopiec może myśleć, iż
coś tak błahego jak zachód słońca może wprowadzić jakąś zmianę w życiu? Cóż, on
naprawdę jest z innego świata- dosłownie i w przenośni.
- Ziemia jest taka duża, taka dziwna. Zmieniło się tu od
mojej ostatniej wizyty, tylko nie jestem pewny czy na lepsze, czy na gorsze. No
i to ciało jest tak dziwnie lekkie. Kiedy tu wcześniej byłem, w dzień rocznicy
musiałem wracać do siebie.
Chciałam spytać, w
jaki sposób przeniósł się na swoją planetę, jednak nie zrobiłam tego, ponieważ
miałam przeczucie, że jego odpowiedź by mnie wcale nie ucieszyła.
- Jestem już na tej planecie rok i tydzień ,i nic, nie muszę
jeszcze odchodzić. Tak sobie myślę: może los daje mi szansę? Może to będzie mój
nowy dom. Bo po co mam wracać na swoją planetę? Po co wracać do domu, który już
nie jest domem. Przecież nie ma tam już tych, którzy są mi bliscy. Jest mi
smutno na myśl, że planeta zostanie pochłonięta przez złośliwe baobaby. Smutek
to chyba nieodłączna część życia. Ale przecież gdybyśmy go nie znali, nie
wiedzielibyśmy, czym jest radość.
Choć zachowywał się
jak maluch, to jego słowa były bardzo dojrzałe.
Żadne z nas nie
odezwało się już ani jednym słowem. Siedzieliśmy na pozostałościach parapetu i
milczeliśmy. Przyglądając się sobie, patrząc na wróbelka, źdźbła trawy od czasu
do czasu poruszane przez delikatne podmuchy letniego wiatru, promienie
słoneczne przechodzące przez gałęzie drzew. Miałam wrażenie jakby czas stanął w
miejscu, jakby na moją korzyć zatrzymał się i czekał aż się pozbieram. I tak
się też stało. Emocje opadły, uspokoiłam się, zaakceptowałam historię
Złotowłosego, stwierdziłam, że świat nie jest tak zły i okrutny, jak mi się
wcześniej wydawało.
A gdy w końcu
nadszedł długo wyczekiwany zachód słońca...
Nie wiem czy potrafię
to opisać słowami.
Im Słońce było bliżej
horyzontu, tym niebo szybciej traciło swój błękitny kolor. Zniknęły z niego
wszystkie chmury, nie można było dostrzec nawet najmniejszego obłoczka.
Piaskowe Słońce, w części schowane już za widnokręgiem, było otoczone przez gamę barw- od
pomarańczowego, przez indygo aż do różnych odcieni różu. To było tak, jakby ten
moment był tylko mój. Słońce żegnało się na całą noc, by ustąpić miejsca
Księżycowi, jednocześnie obiecując, że kiedy nadejdzie ranek, ponowi swoją
całodniową wędrówkę, aby oświetlać nam nieznane drogi, pomóc w rozwiązywaniu
zagadek, rozjaśnić ciemność.
- Muszę już iść- powiedziałam z trudem, a mój smutek był
niemal namacalny.
Złotowłosy skierował
na mnie spojrzenie swoich dużych, dziecięcych oczu. Najpierw wydawało mi się,
iż również czuje żal, że będzie chciał mnie zatrzymać. Po kilku sekundach
namysłu uśmiechnął się tylko i zapytał:
- Wrócisz?
- Postaram się- odpowiedziałam szczerze, kierując się do
wyjścia.
- Do zobaczenia, Rose. – Czułam na plecach jego promienny
uśmiech. Gdy się odwróciłam, aby powiedzieć, że nie mam tak na imię i by spytać
o jego imię, dziwne, lecz wcześniej wiedza o tym jak on się nazywa nie była mi
do niczego potrzeba, ja przecież też mu się nie przedstawiłam, chłopaka już nie
było.
Niespiesznie udałam
się w stronę domu. Po drodze zastanawiałam się nad tajemniczym nieznajomym i
nad swoim postępowaniem.” Czy ten chłopak był w ogóle prawdziwy?” Nurtowało
mnie to pytanie. Ale jak ktoś, kto szuka przyjaciół może być nieprawdziwy? W
jaki sposób chłopiec, który całym sercem kocha swoją Różę, a jego życie tak
bardo zmieniło się po jej odejściu, może nie istnieć?
Kiedy dotarłam na
miejsce było już kompletne ciemno, a na progu czekała mama. Jak tylko weszłam
do środka moja rodzicielka zaczęła krzyczeć, wytykając mi moje
nieodpowiedzialne zachowanie, że nie powinnam tak późno wracać do domu oraz
miliard innych przewinień.
Bez namysłu podeszłam
do niej i przytuliłam ją mocno. Zaskoczona, najpierw stanęła bez ruchu, potem
odwzajemniła uścisk.
- Kocham cię, Mamusiu. Przepraszam. – Nie wiedziałam
dokładnie, za co przepraszam. Prawdopodobnie za wszystko. Za późny powrót do
domu, kłótnię, moje zachowanie.
- O Jezu, jesteś taka nieznośna. Ja ciebie też. -
Pogładziła mnie po
włosach i z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust, wróciła do swoich zajęć.
A ja byłam
szczęśliwa. Szczęśliwa, bo się pogodziłam z mamą. No i dlatego, że zrozumiałam,
czemu mój nowy przyjaciel tak bardzo kocha zachody słońca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz